wtorek, 10 czerwca 2008



WCZORAJ!

Wczoraj jechałem pekaesem. Prawdziwy kierowca pekaesa ma twarz esbeka, ewentualnie seryjnego mordercy niemowląt. Ten, który mnie wiózł oczywiście nie był gorszy. Miał twarz pół-szczura, pół-triceratopsa. Ogólnie cały był ze stali wzmacnianej żelbetonem. Gdy tylko wsiadłem do pekaesu, osobnik ów wrzucił do napęda płytę Honora i zaczął wyśpiewywać o tym, że lubi placki z Żydów. Prawdopodobnie uznał, że na przystanku stoi jakiś Żyd, bo podziągnął za dźwignię na kokpicie z nieheblowanych desek i w przodu pekaesa wysunęła się KOSIARA JAK W KOMBAJNIE! Potencjalny podróżny na przystanku miał małe szanse ucieczki w losowym kierunku, więc został bezlitośnie skoszony, przemielony i wypluty jako pasza dla nosorożców. Kierowca patrzył przed siebie swoim sześciorgiem oczu zadowolony, że nie musiał marnować granatu przeciwpancernego, który miał na wszelki wypadek zatknięty za uchem.

Jaki z tej przypowieści morał?

KIEROWCY PEKAESÓW TO POSŁAŃCY LUCYPERA!



Onejroz